W niedzielne południe 9 marca br., z placu Bohaterów Getta do miejsca, gdzie w okresie okupacji niemieckiej znajdował się obóz KL Plaszow, wyruszył tradycyjny Marsz Pamięci, upamiętniający ostateczną akcję likwidacyjną krakowskiego getta (13-14 marca 1943 r.). Gminę Wyznaniową Żydowską w Krakowie podczas obchodów reprezentowała Przewodnicząca Helena Jakubowicz wraz z Zarządem, Rabin Gminy Boaz Gadka oraz Gabaj Kuba Lewinger. W uroczystościach uczestniczył nowo powołany Ambasador Państwa Izrael w Polsce Jego Ekscelencja Yaakov Finkelstein, który był również gościem naszej Gminy podczas ubiegłego szabatu.
Oprócz licznie zgromadzonych krakowian, w marszu wzięli udział m.in. Stanisław Kracik (III Zastępca Prezydenta Miasta Krakowa), dr hab. Filip Musiał (Dyrektor Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie), dr Michał Niezabitowski (Dyrektor Muzeum Krakowa), Monika Bednarek (Dyrektor Muzeum – Miejsce Pamięci KL Plaszow w Krakowie) oraz wielu innych gości.
Podczas przemówienia Helena Jakubowicz, wspominała swojego ojca, zmarłego w zeszłym roku błp. Tadeusza Jakubowicza wieloletniego Przewodniczącego Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Krakowie oraz odczytała jego okupacyjne przeżycia.
Poniżej prezentujemy pełen tekst przemówienia Heleny Jakubowicz.
„Stoję tu dzisiaj razem Wami w miejscu, do którego przychodziłam, odkąd sięgam pamięcią jeszcze jako młoda dziewczyna. Pamiętam nasze pierwsze marsze, w których brało udział może kilkanaście osób. Każdego roku w rocznicę likwidacji krakowskiego getta byłam razem ze swoim tatą, Tadeuszem Jakubowiczem, którego niestety nie ma już dzisiaj wśród nas. To bardzo trudny dla mnie moment, bo po raz pierwszy jestem tu bez niego. Każde miejsce, w którym byliśmy razem zawsze będzie przypominało mi jak bardzo mi go brakuje, ale Plac Zgody (tata zawsze używał tej nazwy) i rocznica likwidacji krakowskiego getta to było dla niego miejsce szczególne. W zeszłym roku tata był już bardzo chory i bardzo słaby, ale nie mogło go tutaj zabraknąć. Powiedział wtedy do mnie, że musi być, bo to jego ostatni raz, kiedy będzie miał jeszcze możliwość podzielenia się z Wami swoimi wspomnieniami. Większość z Państwa, którzy co roku bierzecie udział w obchodach likwidacji getta odebrała przemówienie mojego taty jako pożegnanie i dokładnie było to pożegnanie z Wami, ale też pożegnanie z tym szczególnym dla niego miejscem. W ostatnich tygodniach życia, stale mi powtarzał, że nieważne, gdzie będzie, to zawsze będzie przy mnie. Dlatego mam nadzieję, że tata jest dzisiaj razem z nami.
Teraz pozwolę sobie odczytać wspomnienia mojego taty, ale dzisiaj mój głos będzie jego głosem.
Po likwidacji getta szliśmy tu razem z mamą. Następnie droga prowadziła do obozu w Płaszowie. Przechodząc ulicą Limanowskiego zobaczyłem leżącego człowieka, ale wtedy zupełnie nie zdawałem sobie sprawy z tego, dlaczego ten człowiek tam leży. Po drodze widziałem jeszcze kilku innych mężczyzn leżących na ulicy. Dopiero po latach, kiedy miałem czternaście, piętnaście lat mama wyjaśniła mi, że byli to ludzie, którzy chcieli wybrać wolność, niestety kule żandarmów ich dopadły. Byłem bardzo zmęczony, doszedłem tylko o własnych nogach tam, gdzie kończy się getto a znajduje szkoła. Mama wzięła mnie na ręce. Niosła też jedyną małą walizeczkę i ciepły płaszcz, który był z nami do końca wojny. W drodze towarzyszyła nam serdeczna przyjaciółka mamy Fela Fleszowska. W obozie byliśmy stosunkowo krótko, aż do momentu, w którym generalny gubernator Hans Frank wydał rozporządzenie wprowadzające karę śmierci dla wszystkich żydów. Ojciec Maciej jako porucznik brygady podhalańskiej dostał wezwanie, aby zgłosić się do wojska. Został oddelegowany do miejscowości Barwałd, gdzie miało miejsce starcie z żołnierzami niemieckimi, którzy skutecznie zostali wyparci. Z Barwałdu do Wadowic była już niedługa droga, więc ojciec postanowił sprawdzić, co dzieje się w jego rodzinnym domu. Zastał tam dwie polskie rodziny. Przedstawił się, powiedział kim jest. Był w mundurze, mówił piękną polszczyzną. Mieszkańcy, którzy zamieszkali w jego domu pozwolili mu wejść. Udało mu się znaleźć jeszcze swoje ubranie. Przebrał się w strój cywilny i postanowił wrócić do Krakowa. Zgłosił się do pracy w fabryce Madritscha i został przyjęty. Rodzice ciągle rozmawiali o dekrecie Hansa Franka i zastanawiali się, co dalej robić. Ostatecznie podjęli decyzję, że musimy uciekać. I tak też się stało. Ojciec nie miał żadnych problemów, aby odejść z fabryki Madritscha, na jego miejsce czekali już następni. Mama też nie miała problemów z opuszczaniem getta. Wyglądała jak prawdziwa aryjka. Długie blond włosy splecione w warkocze, jasna cera, duże niebieskie oczy. Każdy z nas ma pięknych rodziców, ale moja mama była naprawdę piękną kobietą. Wychodząc z getta zdejmowała tylko opaskę z gwiazda Dawida, nikt jej nie zaczepiał, nikt nawet nie podejrzewał, że jest żydówką. Za to ze mną był problem jak mnie wydostać z obozu. Wywiózł mnie człowiek, który pracował w obozie. Ukrył mnie pod stertą śmieci i kartonów. Dowiózł mnie do rogatek, a tam już czekali na mnie moi rodzice. Nie bardzo wiedzieliśmy, w którą stronę uciekać, ale kiedy zapadł zmrok mama zdecydowała, aby udać się w kierunku Dobczyc skąd pochodziła. Znała dobrze swoich sąsiadów i liczyła na to, że właśnie ktoś z nich wyciągnie do nas pomocną dłoń. Pierwszą osobą, która dała nam schronienie był pan o nazwisku Rybka. Przechowywał nas przez 10 dni w stodole, aż pewnego dnia przyszedł i powiedział: ”musicie uciekać, bo boję się zarówno Niemców jak i swoich sąsiadów”. Wtedy zaczęliśmy się tułać.
Z Dobczyc udaliśmy się do Czasławia, gdzie pracownik, który pracował w garbarni dziadka w Dobczycach przyjął nas serdecznie. Dał nam ciepłą strawę i pozwolił odpocząć. Zostaliśmy u niego kilka dni, ale, żeby nie narażać ani jego ani licznej jego rodziny postanowiliśmy poszukać jakiegoś innego bezpiecznego miejsca na ziemi, w którym moglibyśmy przetrwać. W poszukiwaniu takiego miejsca towarzyszył nam pan o nazwisku Kopera, który przyrzekł mojemu dziadkowi, że zaopiekuje się mamą i mną. Dziadek przeczuwał, że jego los jest przesądzony. Niedługo potem wraz ze swoją żoną został wywieziony do Bełżca. Tułaliśmy się cały czas w okolicach Dobczyc, Wiśniowej, Wierzbanowej. Kompletnie nie wiedzieliśmy, gdzie pójść i co dalej robić. W końcu ojciec powiedział do pana Kopery, że dłużej już tak nie możemy i trzeba w końcu znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, choćby gęsty las, w którym będziemy bezpieczni. Pan Kopera zaprowadził nas do miejscowości Kornatka. Poznał nas ze wspaniałą rodziną Krupów, którzy nas nakarmili i pozwolili odpocząć. Kiedy zapadł zmrok, udaliśmy się wszyscy do lasu, gdzie wykopaliśmy wspólnie ziemiankę, która odtąd stała się naszym domem. Tylko ja jako mały chłopiec mogłem poruszać się po niej na stojąco. Reszta rodziny nie miała niestety takiej możliwości. Pamiętam strasznie mroźne dni, kiedy temperatura spadała nawet poniżej trzydziestu stopni, ale mama miała swój płaszcz, którym mnie otulała. Podczas najmroźniejszych dni państwo Krupowie przychodzili do nas po zmroku i zapraszali nas do swojego domu. Ja byłam wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, kiedy mogłem pójść do stajni i urzędować razem ze zwierzątkami. Cieszyły mnie biegające dookoła mnie króliki, młode cielątka, które mnie oblizywały. To był dla mnie najwspanialszy czas. Kolejną moją rozrywką było obserwowanie moich rówieśników przez drewniane drzwi w ziemiance. W ciągu dnia odchylałem delikatnie gałęzie maskujące wejście do ziemianki i przyglądałem się jak dzieci bawią się razem i grają w piłkę. Tak bardzo chciałem wyrwać się do nich, choć na chwilę, ale niestety nie mogłem.
Kiedy już wiedzieliśmy, że nadchodzi wyzwolenie, rodzina Krupów zaprosiła nas do swojego domu i zamieszkaliśmy razem. Dobrą nowinę naszego oswobodzenia przyniósł nam rosyjski oficer, który wszedł do izby domu państwa Krupów. Pamiętam, że ojciec siedział wtedy na małym zydlu, był przystojnym wysokim postawnym mężczyzną. Nie wiem co sprawiło, że kiedy oficer wszedł do izby ojciec zaczął mówić sam do siebie w języku jidysz. Wtedy oficer spojrzał na niego i zapytał: ”jesteś żydem?”, ojciec skinął twierdząco głową, a oficer odpowiedział: ”wiesz, ja też jestem żydem”. To był moment naszego oswobodzenia i jakimś cudem udało nam się przetrwać ten straszliwy czas. Przeżyliśmy dzięki wspaniałym ludziom, którzy nam pomogli. Niestety wielu członków naszej rodziny nie miało takiego szczęścia.
Przeżyliśmy i jesteśmy świadkami historii, świadkami, którzy niestety odchodzą. Pamiętajmy o tych wszystkich, którzy odeszli, bo dopóki będziemy o nich pamiętać, oni zawsze będą żyć w naszych sercach.”
Foto: Janusz Ślęzak (IPN), Michał Zajda (GWŻ) oraz Łukasz Twardowski (GWŻ)
