Pogrom 1407 roku w Krakowie

27 marca 1407 roku, a zatem „we wtorek po świętach Wielkiejnocy – czytamy w kronice Jana Długosza – z błahego, jak to bywa, powodu wybuchł w Krakowie bunt ludu. Gdy kanonik wiślicki mistrz Budek, po wygłoszeniu kazania do ludu w kościele Św. Barbary, miał schodzić z ambony, powiedział, że kartka, którą położono na ambonie, zawiera prośbę i napomnienia, żeby ogłosił ludowi pewne nowe wydarzenia, straszny występek, ale on tę prośbę celowo pominął milczeniem, ponieważ podobne ostrzeżenie wywołało, jak wiadomo, w mieście Pradze wielkie rozruchy. Na nalegania tłumu, który zbyt pożądliwie chciał poznać wiadomość i na jego prośby, by nie ociągał się powiedzieć, o co chodzi, wszedłszy z powrotem na ambonę, lekkomyślniej niż przystało magistrowi i kaznodziei, podaje do publicznej wiadomości niegodziwą prośbę. Ta prośba zaś zawierała wiadomość, że Żydzi mieszkający w Krakowie zabiwszy poprzedniej nocy chrześcijańskie dziecko, w jego krwi czynili bezbożne niegodziwości, a kapłana, który niósł do chorego Najświętszy Sakrament Eucharystii, obrzucili kamieniami. Usłyszawszy to cały lud, jakby na dany sygnał podniósł bunt i zaczął się srogo i okrutnie mścić na Żydach” – Czy Budko rzeczywiście sprowokował swych słuchaczy pogłoską o mordzie rytualnym? Wykluczyć tego nie można, ale pewności nie ma. Długoszowi, jednak nie należy zbytecznie wierzyć, albowiem nie był naocznym świadkiem pogromu, jest to jedno z podstawowych źródeł, aby wydarzenie to należycie opisać. Rozruchy zaczynają się od spustoszenia domów stojących przy ciągnącej się od rynku do murów ulicy żydowskiej. Długosz te wydarzenia opisuje w następujący sposób: „Aby rozruchy łatwiej ustały, podpalono domy żydowskie – nie wiadomo, czy zrobił to Żyd czy chrześcijanin, a kiedy pożar rozprzestrzenił się dalej, spłonął kościół Św. Anny i kilka ulic miasta, ponieważ nikt go nie gasił. A kolegium sztuk wyzwolonych obroniono z trudem dzięki ogromnemu wysiłkowi i zabiegom szlachetnej młodzieży studenckiej. Niektórzy z Żydów, pragnąc uniknąć śmierci schronili się do wieży kościoła Św. Anny, która była od strony mieszkań garbarzy. Chociaż bronili się w niej blisko do mroku, kiedy jednak podłożono ogień i podpalono ich, poddali się dobrowolnie. A to spustoszenie, w czasie którego wielu Żydów zabito lub uwięziono, trwało od szóstej godziny rano do zmroku. Wielu wreszcie z tych, którzy ocaleli, dobrowolnie się ochrzciło. Nadto wszystkie dzieci żydowskie, których chrześcijanie oszczędzili albo uratowali spośród płomieni, staraniem chrześcijan odrodziły się w świętym źródle chrztu. Ogromne bogactwa w postaci kosztowności i ruchomości, znalezione w domach żydowskich uległy rozgrabieniu. A kiedy bunt ucichł, w domach żydowskich znajdowano wiele skarbów ukrytych w piasku albo w dołach kloacznych”. Opis ten wymaga komentarza. Okres poprzedzający rozruchy w 1407 roku nie był w historii stosunków żydowsko-chrześcijańskich w Krakowie czasem spokojnym. Autor Roczników nie sugeruje, by wybuch rozruchów miał związek z jakimś konfliktem ze studentami. Konflikt taki musiał jednak wisieć w powietrzu. Rozbudowa uczelni kosztem stojących przy ulicy Żydowskiej izraelickich domów była w toku. W 1405 roku na stołecznym rynku wykonano egzekucję na żydowskim fałszerzu monety. Rok później Żydzi wystąpili z oskarżeniem przeciwko trzem chrześcijanom. Trzy miesiące później, przed krakowską radą miejską toczyła się sprawa między synami złotników, żydowskiego i chrześcijańskiego. Spór dotyczył srebrnej solniczki, którą – zdaniem Żydów – złotnik zobowiązał się wykonać gratis, miał bowiem u nich dług. Złotnik był innego zdania i oświadczył, że winien jest Żydom tylko pół grzywny, a za wykonanie solniczki należą mu się dodatkowe pieniądze. Żądane przez niego pieniądze Żydzi złożyli, w oczekiwaniu wyroku jako depozyt w ratuszu. Termin następnej rozprawy ustalono na wtorek po Wielkiej Nocy, tj. dzień, w którym według Długosza doszło do pogromu. Tumult krakowski przebiegał zapewne podobnie jak inne skierowane przeciw Żydom rozruchy w polskich – i nie tylko polskich – miastach. Średniowieczne pogromy nie rozgrywały się pod gołym niebem. Gdy stosunki z chrześcijanami groziły wybuchem, Żydzi starali się nie chodzić po ulicach. Motłoch wdzierał się do domów, grabił, co znalazł i zabijał, kogo chwycił. Jednak zawsze musimy pamiętać, że Przy lekturze opisów rozruchów antyżydowskich w miastach średniowiecznych odnosi się wrażenie, że zdarzenia toczyły się wszędzie podobnym torem. Jest to złudne. Prawdą jest, że z ogólniejszych powodów – nastrojów krucjatowych, polityki Kościoła, epidemii – pogromy wybuchały często w tym samym czasie w wielu ośrodkach, regionach czy krajach. Jednak zawsze wpisywały się też w historię lokalną, miejscowe konflikty i osobiste animozje. Znaczenie miał układ sił między władzą zwierzchnią miasta i jego samorządem, wpływy lokalnego duchowieństwa, położenie zadłużonej u Żydów ludności chrześcijańskiej, siła i postawa starszyzny kahalnej. Wśród oskarżonych znaleźli się ludzie wszelakich profesji. Jedni mieli z Żydami własne porachunki, inni dali się unieść atmosferze nienawiści, jeszcze inni połakomili się na łatwy łup. Miasto stanęło solidarnie za winowajcami. Mur dzielący chrześcijan od Żydów uzyskał jeszcze solidniejszy fundament. Niestety więcej potrafimy powiedzieć o sprawcach zajść niż o ich ofiarach. Długosz wspomina ogólnikowo o zabitych Żydach. Liczby ofiar nie znamy, choć musiało być ich dużo.

Na podstawie: Hanna Zaremska, Żydzi w Średniowiecznej Polsce. Gmina Krakowska, Warszawa 2011

Zdjęcie przedstawia wejście do kościoła św. Barbary (Ignacy Krieger ok. l. 70. XIX wieku. Własność Muzeum Krakowa)